poniedziałek, 2 grudnia 2013

Skutek zdecydowanie uboczny fascynacji Kodeksem Hammurabiego

Operacja się nie udała. W każdym razie nie tak, jak tego oczekiwali. Tyle, że oni oczekiwali cudu! Sprowadzili mnie do człowieka, który właściwie już nie żył, i chcieli, żebym go operował. No cóż, miałem wybór. Mogłem odmówić i powiedzieć im, że wszystko jedno, czy pokroję go na kawałki i poskładam od nowa, czy też w ogóle nie dotknę - on i tak umrze. Wtedy czekałaby mnie zaledwie zemsta zrozpaczonej rodziny. Nóż w plecy w jakimś ciemnych zaułku (nikt by się nie dowiedział: żaden wariat nie oskarży o zabójstwo nie mając dowodów - szkoda życia..!), a tak groziła mi jedynie utrata ręki.
Poszedłem więc z podniesionym czołem zmierzyć się z przeznaczeniem (wcześniej pożegnawszy się z moją ręką). Stanąłem nad pacjentem, wziąłem nóż do ręki i naciąłem go w kilku miejscach - tak, żeby wyglądało to w miarę prawdopodobnie. Żal mi było biedaka, chociaż on już nawet nie czuł, że coś z nim robią i wierzcie mi - było to dla mnie jedyne pocieszenie... Kiedy byłem już pewien, że umarł, odwróciłem się do jego brata - jedynego członka rodziny, któremu starczyło odwagi, żeby mi asystować - i przekazałem mu tę smutną nowinę.
Zrozpaczeni ludzie potrafią być nieprzewidywalni, a mnie tamtego dnia prześladował niesamowity pech, więc gdy te dwie okoliczności nałożyły się na siebie, stałem się odpowiedzialny za śmierć dwóch ludzi. Pierwszym był mój pacjent, drugim jego brat. Gdybym chociaż rzeczywiście chciał pozbyć się tego drugiego, miałbym przynajmniej poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Ale to był czysty przypadek! Jak już raz zaznaczyłem, ludzie pogrążeni w rozpaczy zdolni są do różnych nieprzewidywalnych posunięć. Ten posiadał wybitne uzdolnienia w tym kierunku... Kiedy tylko zorientował się, że jego brat pożegnał się z życiem doczesnym, rzucił się na mnie. Niestety - nie przewidział, że pod nogami ma drewniany stołek. W napadzie furii, nie widząc niczego, oczywiście potknął się o niego. Nie byłoby to może nic szczególnego, gdyby nie to, że ku własnemu nieszczęściu w ręce nadal trzymałem nóż. Krótko mówiąc, potykając się wpadł prosto na mnie i, jak łatwo można przewidzieć, nabił się na rzeczony nóż. Takim oto sposobem stałem się zabójcą - i to seryjnym!
Jako przykładny obywatel i człowiek światły wykonujący zawód o dużej odpowiedzialności doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co mnie teraz czekało. Zgodnie z kodeksem za spowodowanie śmierci człowieka wolnego lekarz zostaje pozbawiony ręki. Natomiast za zabójstwo... Cóż, przyjdzie mi pożegnać się z życiem. Mając przed sobą tak obiecującą perspektywę, a za sobą kryminalną przeszłość, odnalazłem w sobie żyłkę intrygancką i postanowiłem się ukryć. Tu w Babilonii mamy niezwykła różnorodność kryjówek i znalezienie idealnego miejsca nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Udało mi się nawet spotkać dawnego przyjaciela - lekarza, który po utracie ręki (oczywiście z powodu śmierci pacjenta) zaszył się w jakiejś grocie z dala od ludzi (biedak, nie mógł sobie poradzić z tą stratą, a przecież on musiał oddać tylko rękę, co mam powiedzieć ja?!). Stanowimy osobliwą parę przyjaciół. On bez ręki, ja bez prawa do własnej ręki i życia. Dogadujemy sie świetnie, chociaż on nie rozumie dlaczego się ukrywam. Wciąż powtarza mi, że i tak mnie odnajdą, więc nie ma sensu tego przeciągać. Nieuleczalny przypadek skrajnego pesymizmu! Widocznie w tym odosobnieniu trochę zmienił poglądy. W tej kwestii nie zgadzamy się absolutnie i nie przyznał mi racji nawet wtedy, gdy wyłożyłem mu powodujące mną przesłanki. Widzicie, w moim przypadku jest to kwestia ambicji. Kiedy byłem małym chłopcem, każdy mówił mi, że kiedyś zostanę bohaterem i wszyscy będą o mnie mówić. Niestety trochę minąłem się z powołaniem i zostałem lekarzem. Jednak ambicja i pragnienie sławy nie opuściły mnie. I właśnie teraz, w kulminacyjnym momencie mojego życia, mam szanse sięgnąć po sławę! Dziwne to może okoliczności, ale w końcu nic tak nie przemawia do ludzi, jak cudze nieszczęście. Będę się tu ukrywał i opisywał ostatnie chwile mojego życia, a nadejdzie dzień, w którym ludzie będą pisać i śpiewać i moim tragicznym losie i wysławiać moją bohaterską (po ostatnie tchnienie) postawę.
Powiedziałem wcześniej, że wyrok przyjmę z podniesionym czołem. Teraz jednak, gdy powoli zbliżają sie szukający mnie strażnicy (czyż to nie ich podniesione głosy słyszę w oddali?) nie jestem pewien, czy trochę nie opuszczę tego czoła. Nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi o to, żebym się bał (chociaż przecież nawet najwięksi bohaterowie miewają chwile słabości), ale może lepiej będzie wyglądało, jeśli okażę trochę pokory? Sam już nie wiem... Właściwie to powinienem zostać wysłuchany, ale kto zechciałby mnie wysłuchać?! I tak nikt mi nie uwierzy. Mają narzędzie zbrodni, ofiary i zbrodniarza - nie ma tu miejsca na wątpliwości. Zawsze byłem dumny z naszego prawa. Jest tak idealnie przejrzyste. Każdy zna swoje miejsce i wie, co go czeka. Teraz jednak, kiedy dotyczy mnie to bardziej bezpośrednio niż kiedykolwiek wcześniej, już nie jestem aż taki zachwycony. Jakby to powiedzieć... Wniósł bym trochę zmian do naszego Kodeksu.
Ale...zaraz...czyżby..? To niemożliwe..! Jednak słyszę ich z całą pewnością! Zbliżają się. Szybko mnie odnaleźli. Ciekawe, swoją drogą, czy najpierw utną mi rękę, a potem dopiero zabiją, czy też odwrotnie? Chyba najpierw ta ręka. W końcu pierwszego uśmierciłem pacjenta... Obawiam się tylko, że kiedy już mnie zabiją i zostawią moje ciało na pastwę dzikich zwierząt przeczytają te zapiski, a wtedy bez dwóch zdań będą zmuszeni zabić mnie ponownie. Nie zamierzam stawiać wtedy oporu. Ostatecznie prawo to prawo i należy go przestrzegać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz