sobota, 30 listopada 2013

W kategoriach ogólnych, oczywiście

Bezgranicznie kochała swoje odbicie w lustrze. Nie należy tego zjawiska mylić z narcyzmem. Nie kochała przecież siebie, nie pogrążała się w samo zachwycie. Kochała tylko. I wyłącznie zresztą też. Swoje odbicie w lustrze. Odbicie. Nic więcej. 

Tamtego ranka nadszedł jak gdyby nigdy nic kolejny wtorek. Po prostu. Obudziła się i już był. Zastanawiało ją czasem czy zawsze i wszystkim dzieje się to w ten sposób. Budzą się i wtorek już jest. Albo jakikolwiek inny dzień. Czy gdyby obudziła się na minutę przed północą zdążyłaby zobaczyć jak nadchodzi odsuwając w ciemność nocy dzień poprzedni? Pewnie nie. Zresztą, czy ktokolwiek da jej gwarancję, że dzień nadchodzi właśnie o północy? Ktoś ustalił tą granicę, powiedzmy to sobie szczerze, umowną i absurdalną, pomiędzy jednym a drugim dniem i teraz wszyscy zgodnie muszą twierdzić, że kolejny dzień zaczyna się dokładnie właśnie z wybiciem północy. A przecież, gdyby się tak trochę zastanowić, to nie zawsze tak jest! Czy dzień nie zaczyna się wtedy, gdy się budzimy (niezależnie, o której to by nie było godzinie?). Nieważne zresztą. To i tak niczego nie zmieni i nie ma najmniejszego znaczenia dla tej historii. 

Zatem nadszedł wtorek. Wstała z łóżka i postanowiła, że od tego momentu będzie lepszym człowiekiem. W kategoriach ogólnych oczywiście (cokolwiek by to miało oznaczać). Postanawiała to z równym zapałem dość często. Potem zapał słabł. I słabł jeszcze troszkę. Potem nie pamiętała co to miała zrobić, że stać się lepszym człowiekiem. Potem przychodziło zwątpienie w sens istnienia (w kategoriach ogólnych oczywiście) i tak dalej. Kolejne potem następujące po sobie zawsze dokładnie w tej samej kolejności były czymś pewnym. Rzeczy pewne dają niepokojące poczucie spokoju. Dlatego postanowiła, że tym razem nie pozwoli by stało się jak zwykle. Będzie inaczej. Naprawdę stanie się lepszym człowiekiem (w kategoriach ogólnych oczywiście) .

Był wtorek. Dość wczesna poranna godzina. Powiedzmy, że szósta rano. Przeciągnęła się leniwie, wstała z łóżka. Spojrzała w lustro i obdarzyła swoje ukochane odbicie najpiękniejszym uśmiechem na jaki była w stanie się zdobyć o tak wczesnej godzinie. Stojąc tak, zahipnotyzowana przez własne odbicie w lustrze, postanowiła, że musi przypomnieć sobie swoje imię. Dawno się już nim nie posługiwała, zatonęło gdzieś w mrokach jej pamięci, ale gdzieś musiało się czaić. tak, przypomni je sobie już dziś, ale potem. Trochę bardziej potem niż jest teraz. Imię może jej się jeszcze przydać (w kategoriach ogólnych, oczywiście) więc przypomni je sobie na pewno. Tyle, że potem.

Sinusoidalny lęk przestrzeni

Zniewolona konkluzjami mknę przez świat wciśnięty w konwenanse. Gna mnie cień schematów, wzorców, prawideł. Wskazuje na mnie wołając: „Jedyne, co liczy się na tym świecie to sinus kąta alfa!”. Nie obracając się biegnę dalej przed siebie. Naprzemiennie wspinam się z mozołem, to znów staczam po stromych zboczach sinusoidy. „Ach więc tak! - myślę – świat to niekończąca się sinusoida.” Ale czy tak jest naprawdę? Czy też to cywilizacja i ludzkie życie układają się sinusoidalnie na kuli świata?

„Kimże jest kat bez ofiary?” pyta wnet przechodzień balansującą na krawężniku wronę. „Ofiarą braku ofiary” odpowiada ta wykonując podwójny piruet lecz zniechęcona brakiem aplauzu ulatuje wnet gdzieś w przestworza. Przechodzień milknie zawstydzony jej mądrością. „A kimże jest przechodzień bez chodnika?” pyta patrząc jak ten ostatni znika spod jego stóp. Lecz chodnik ulatuje już w ślad za wroną chichocząc szaleńczo. I kolejne pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

A mnie wciąż gna ten nieustępliwy cień. Chce zamknąć mnie w schemacie. Czeka tylko na chwilę mojej nieuwagi, by dorwać mnie w te swoje długaśne szpony i raz na zawsze dopasować do wzorca. Ale kimże on jest by dyktować mi warunki? „Jesteś tylko pionkiem w matni dziejów.  A każdy pionek musi mieć z góry wytyczoną ścieżkę.” - woła za mną dysząc zmęczony długą pogonią. „Nie dam Ci się wepchnąć w schemat” – krzyczę do niego. „Pamiętaj, nikt nie może żyć poza schematem” – odpowiada mi jeszcze padając wykończony biegiem.

Nad dachami miasta unosi się mrówcza pieśń zwycięstwa. Przechodzień wyzwolony ze schematu chodnika wytycza sobie patykiem nową ścieżkę. Lecz nie wie jeszcze, że świat jest odwiecznym kompromisem. Brak ofiary czyni z kata ofiarę. Brak schematu staje się schematem. I tylko wrona przygląda się temu z oddali sparaliżowana sinusoidalnym lękiem przestrzeni.